Wiele razy zastanawiałam się nad tym, czy to już czas na budowę domu. Takiego prawdziwego, murowanego, na działce. Podobała mi się perspektywa własnego kawałka ziemi, gdzie uprawiałabym zdrowy ogródek warzywny. Entuzjastycznie podchodziłam do myśli z posiadaniem większej garderoby, osobnego pokoju z biblioteczką, czy pokoju do ćwiczeń. Podobała mi się koncepcja, gdzie ani moje śpiewanie, ani odgłosy z mieszkań innych sąsiadów nie będą przenikać przez mury. Plusy się mnożyły do czasu kiedy faktycznie szansa na własny dom była coraz bardziej większa. I wówczas zaczęły się pojawiać inne myśli. Czy dom jest rzeczywiście dobrym rozwiązaniem? Jeśli tak, to jaki? Czy ja naprawdę chcę dom, czy może są to moje podświadome przekonania z dzieciństwa?

Jestem reprezentantką pokolenia lat ’80 kiedy większość rodziców za życiowy sukces swoich dzieci uznawała dobre oceny w szkole, skończone studia, pracę na etacie, rodzinę i… własny dom. Każde dziecko, które wyłamywało się z tego schematu oczekiwań było narażone na salwę narzekań pod jego adresem. „A bo Kasia dostała piątkę, a dlaczego Ty znowu czwórkę?”, „Rzuciłeś studia? Zostaniesz bezdomnym!”, „Swoja firma, ojej! Na etacie bezpieczniej, a jeszcze lepiej w państwówce”, „Masz już 30 lat, ożeń się wreszcie!”, „W mieszkaniu żyją biedni ludzie, buduj dom!”. Te i inne nawoływania wyznaczały ścieżkę życia niejednemu dzielnemu przedstawicielowi generacji Y, który często po konfrontacji tych przekonań z prawdziwym życiem doznawał załamania lub po prostu frustracji. Jednak z przekonaniami wpajanymi przez lata dość trudno polemizować – trzeba wykrzesać z siebie naprawdę sporą dawkę energii i złapać dystans, aby spojrzeć na wszystko z innej perspektywy i samodzielnie wyrobić sobie zdanie na temat tego, co tak naprawdę definiuje życiowy sukces. Z rodzicami w polemikę raczej nie warto się wdawać, choć z wiekiem i oni mogą nas mile zaskoczyć. :)

I tak mamy w społeczeństwie wielu załamanych młodych ludzi, którym w szkole się nie powodziło, bo mieli zupełnie inne talenty, których system szkolny nie potrafił wydobyć poprzez swój sztywny program, a w końcu również ich system wartości poprzez ciągłe porównywania do pracowitej i konformistycznej większości drastycznie spadł. Mamy wielu magistrów i licencjatów bez pasji, którzy sami nie wiedzą po co w ogóle poszli na studia i zasilają szeregi bezrobotnych. Mamy wiele sfrustrowanych osób pracujących na etatach, które gdyby tylko ktoś dał im wcześniej odrobinę nadziei, mogły rozwijać swoje innowacyjne przedsięwzięcia biznesowe. Mamy w końcu sporo nieudanych związków, niedojrzałych uczuciowo osób, które poprzez naciski rodziców związane z ich własnym wyobrażeniem odnośnie idealnego partnera życiowego – same już nie wiedzą co chcą. I na końcu mamy też mnóstwo mniej lub bardziej pięknych mieszkań i domów, na których budowę i urządzanie rodziny zaciągają na lata kredyty, aby się cieszyć własnymi większymi czterema kątami. I po co? Po to, aby codziennie mieć poczucie „kredytu do spłacenia”, a w związku z tym musieć żyć, żeby pracować. Oczywiście są też osoby, które kupują dom za gotówkę, albo otrzymują w spadku.

Jednak i tutaj pojawia się problem. Przy domu jest ciągle coś do roboty. Jak nie koszenie trawy, to pielenie chwastów w ogródku, sadzenie roślin, przycinanie krzewów. W zależności od tego jak jest dom zbudowany i ogrzewany, mogą być też takie atrakcje jak noszenie opału na zimę, odśnieżanie, podkładanie w nocy do pieca (bo jak wygaśnie w zimie, to nad ranem będzie piekielnie zimno), raz na jakiś czas malowanie elewacji, reperowanie dachu. Są też prace związane z utrzymaniem dużej powierzchni w czystości. A jak mamy dzieci to to ostatnie staje się prawdziwym wyzwaniem. Aplikacja w smartfonie licząca kroki z pewnością w krótkim czasie zamiast metrów pokazałaby nam przemierzone kilometry tylko w obrębie własnego zacisza domowego i ogródka. W domu też jest zawsze więcej mebli i innych przedmiotów niż w mieszkaniach, więcej na to wszystko wydajemy. A jak domy mają strychy lub piwnice – to z czasem i tam będzie porządna rupieciarnia. Im więcej mamy wokół siebie niepotrzebnych do życia rzeczy tym więcej skupiają one naszą uwagę i pochłaniają energię (na sprzątanie, odnawianie, czy też… podziwianie). Praca, dom, praca, dom, praca… .

A co z urokiem chwili? Co z czasem dla rodziny, na hobby, wyjście ze znajomymi?  Vladimir Jankélévitch, francuski filozof i muzykolog tak mówi że prawdziwe doznania życiowe to smak ciastka zamoczonego w herbacie, zapach parku o północy. Ten zapach nigdy nie jest taki sam, to ciastko nigdy tak samo nie smakuje. Aby się o tym jednak przekonać prof. dr hab. Tadeusz Gadacz w swoim wywiadzie dla Gazety Wyborczej (tutaj) mówi, że trzeba się zatrzymać i przestać zbierać dobra.

I nie chodzi o to, żebyśmy wyrzekali się posiadania tego, co jest nam konieczne pod względem wartości materialnych, tylko byli na tyle rozsądni, żeby umieć sobie postawić miarę. Urządzając sobie życie, odkładamy przyjemność jego prawdziwego przeżycia na później. A kiedy je już sobie urządzimy, dochodzimy do przekonania, że to, co najważniejsze, już nam umknęło. (…) Chodził o to, żeby mieć taką prostotę życia pod względem materialnym, żeby móc odkrywać piękno świata, sens życia, bliskich, mieć czas na doświadczenie ich obecności.”

 

Na zachodzie ludzie często wynajmują mieszkania/domy niż kupują na własność, choć spokojnie byłoby ich na to stać. Wolą jednak żyć chwilą i nadwyżki finansowe wydawać na wycieczki, czy rozwijanie własnego hobby. Dzieje się tak, ponieważ występuje tam duża mobilność zawodowa. Dwa lata pracują w Londynie, żeby później przenieść się na projekt do Paryża. Oprócz blasków taki styl życia, ma również swoje cienie w postaci nieustabilizowanego życia rodzinnego i ciągłego poczucia braku przynależności do jakiegokolwiek miejsca, czy społeczności lokalnej. Wiele z tych osób jednak raczej z tym problemu nie ma (przynajmniej do 40-stki). :)

W USA i Wielkiej Brytanii coraz bardziej propagowany jest z kolei nurt minimalizmu życiowego o nazwie tiny living. Rosnąca rzesza zwolenników tej koncepcji, mówi, ze mniejsze i prostsze przestrzenie życiowe mogą nam przynieść nie tylko oszczędności, ale również dostarczyć większej satysfakcji z życia. Dom ma jest miejscem do najpotrzebniejszych czynności, ale resztę życia należy spędzać na zewnątrz – aktywnie z rodziną, wśród innych ludzi. Małe domy są tańsze w zakupie i utrzymaniu, utrzymują dyscyplinę w zakresie konsumpcjonizmu (bo w zmieszczą się tylko najpotrzebniejsze rzeczy) i mają pozytywny wpływ na środowisko. Przykładowy domek z nurtu tiny living ma średnio 50 m2, posiada wielofunkcyjne umeblowanie i często innowacyjne rozwiązania pomagające w oszczędności przestrzeni.

media.boingboing.net

Rodziny z dziećmi jednak mogą mieć trudności w zaadaptowaniu się do nurtu mikro-życia. Osobiście nie wyobrażam sobie mojej 2-letniej córeczki, która nie miałaby swojej przestrzeni na rozbieg. Stąd też w moim przypadku zdecydowałabym się na dom gdyby był:

  1. umeblowany w taki sposób, że inteligentny odkurzacz i mop (typu iRobot) dotarłby do każdego zakamarka
  2. inteligentny, pasywny
  3. w okolicy blisko przedszkola/szkoły, przystanku, sklepów spożywczych
  4. na równej działce, na której inteligentna kosiarka do trawy typu iRobot robiłaby swoje
  5. parterowy
  6. na spokojnym osiedlu rodzin z dziećmi

Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że o ile na pewne czynniki mogę mieć wpływ, inne wychodzą w praniu. Jednak myśl o poszukiwaniu działki, budowie, urządzaniu itp. przyprawie mnie o ciarki. Zwłaszcza, że niespełna 3 lata temu skończyłam urządzać mieszkanie. Musiałoby się trafić naprawdę coś bezkompromisowego, żebym w obecnej sytuacji zamieniła życie w mieszkaniu na dom. A dlaczego? Ponieważ obecne mieszkanie mam naprawdę ładnie usytuowane na 8-mym piętrze z widokiem na zalew, a wychodząc w koszuli nocnej na 30 m2  taras mam 100% prywatność. Zaledwie kilka kroków od bloku mam sklepy spożywcze, aptekę, restaurację, kosmetyczkę, fryzjera, przychodnię a nawet hotel dla zwierząt domowych! :) Szkoły i przedszkola również „rzut beretem”. Mieszkanie ma 83 m2, ale w zupełności wystarczy na naszą 3-osobową rodzinę (a nawet jakbyśmy się powiększyli do 5 to też żylibyśmy komfortowo). Nie mam obecnie potrzeby większej powierzchni i ugruntowuję się w tym przekonaniu ilekroć sprzątam rozrzucone pod mieszkaniu ubrania i zabawki. O elewacje, dach, ogrzewanie itp. nie muszę się martwić – o wszystko troszczy się zarządca nieruchomości za miesięcznie opłacany czynsz. Mam wspaniałe relacje z sąsiadami, z którymi się widzimy prawie codziennie na wieczornych wspólnych zabawach z dziećmi.

Aby wynagrodzić sobie brak kawałka ziemi, kupiłam niedawno za kwotę 3 000 zł 4-arowy ogródek działkowy, do którego dojadę rowerem w 15 minut (zawsze to jakaś dodatkowa motywacja do ruchu) :) Notabene nasi sąsiedzi zakupili również koło nas ogródki dla siebie. Co się z tym wiąże? A to, że już rozpoczęliśmy zdrową rywalizację kto pierwszy wyczyści ogródek ze starych chwastów i innych rupieci, wykopie stare korzenie, przekopie działkę na zimę. Obecnie planujemy jak będziemy te ogródki oporządzać, co i kiedy zasadzimy i nie możemy się doczekać wspólnego imprezowania pod chmurką w ciepłe dni przegryzając własnoręcznie uprawiane dary natury. W ogródku działkowym możemy też śpiewać i śmiać się w głos do samego rana – nikt nie zadzwoni w związku z zakłócaniem spokoju. A obecnie poszukuję ciekawego projektu małego, tiny domku który postawię właśnie na tym ogródku.

Może kiedyś pojawi się ochota na własny dom i wówczas będę wykrzesywać z siebie energię na zbudowanie ideału spełniającego w/w 6 warunków, ale z racji przedsiębiorczej natury mam w głowie jeszcze jeden problem, który musiałabym rozwiązać przed budową. Według Roberta Kiyosaki’ego (autora książki pt. : „Bogaty ojciec, biedny ojciec”) dom zaliczany jest do pasywów, czyli wyciąga pieniądze z kieszeni (niektórzy mówią nawet, że dom to finansowa „studnia bez dna”) Nawet, jeśli jesteśmy właścicielami nieobciążonej hipotecznie nieruchomości, musimy płacić podatki, ponosić koszty napraw, nie mówiąc o ekonomicznych kosztach utraconych innych możliwości. Jaki zatem powinien być dom, aby nie był pasywem? Niektórzy wynajmują wolne pokoje w domu studentom, inni prowadzą w domu działalność gospodarczą i tam sobie przystosowują własne biuro, a jeszcze inni robią to w naprawdę profesjonalny sposób. 

Można też postawić pensjonat/hotel z wydzieloną częścią mieszkalną dla jej właścicieli. Projekt może być najpierw budowany w wersji minimalistycznej z możliwością rozbudowy, gdy biznes się będzie kręcił. Korzyści jakie się z tym wiążą mogą być liczne począwszy od tego, że w obiekcie można zbudować i salę kinową, bibliotekę, i wszelkie inne pomieszczenia zwiększające jego standard i atrakcyjność w oczach potencjalnych gości, a dodatkowo móc z nich wszystkich także korzystać. Na posiłki w późniejszym etapie schodzimy do własnej restauracji, a sprzątaniem i dbaniem o ogród zajmuje się wykwalifikowany personel. Oczywiście, jeżeli tylko mamy ochotę sami ugotujemy dla siebie ulubioną potrawę, czy skosimy trawę, ale będzie to raczej kaprys niż przymus. Przyjeżdżają do nas różni ludzie, z którymi możemy nawiązać miłe relacje.  Nasz dom staje się aktywem, które krok po kroku może się multiplikować, a my nie spędzamy kawału życia na jego sprzątaniu, czy remontach. Nasza praca wiąże się z zarządzaniem tą nieruchomością, aczkolwiek możemy zatrudnić do tego w późniejszym etapie menadżera. Muszę przyznać, że ta opcja na dzień dzisiejszy najbardziej do mnie przemawia. Tym sposobem, pojawiło się właśnie nowe marzenie. :)

Niezależnie od tego jednak gdzie obecnie mieszkamy i jakie mamy aspiracje i marzenia warto pamiętać, że w słowo „dom” w żadnym wypadku nie ogranicza się tylko do budynku. Najważniejsi są ludzie, którzy go tworzą. I wówczas nie ważne czy mieszkamy w bloku, tiny house, murowanym domu jednorodzinnym, czy własnym pensjonacie – bo:

Tam jest Twój dom, gdzie serce Twoje”.

 

Ciekawa jestem Waszych spostrzeżeń w związku z tym tematem!