Zapowiadał się piękny dzień! Słońce nieśmiało przebijało się przez chmury i witało ciepłymi promieniami pierwszych przechodniów biegnących na autobus, jadących na rowerach/w samochodach lub idących dziarskim krokiem do pracy. Obserwując ten poranny zryw z okna swojego „M” na 8-mym piętrze miałam dość dobry dystans, aby popaść w pewną zadumę. – Do pracy rodacy – aby wydawać, trzeba mieć z czego! Pracujcie na umór, kupujcie fajne, potrzebne i niepotrzebne rzeczy, zaciskajcie pasa i bierzcie kredyty! – w pewnej chwili chciałam głośno krzyknąć, ale na szczęście się powstrzymałam.

Dzień wcześniej odwiedził mnie znajomy, który chciał się wyżalić. Był zły na cały świat – na pracodawcę, że niewystarczająco płaci, na żonę, że ma coraz większe wymagania i na siebie, że już nie ma siły, a przecież jest jeszcze młodym gościem. Co się takiego wydarzyło?
– Żona powiedziała, że w blokach mieszkają tylko biedni ludzie. Że dom to dopiero coś! Że stać nas przecież na kredyt i możemy kupić własny dom z działką, bo przecież dzieci będą miały wreszcie gdzie pobiegać no i nie będzie trzeba słuchać odgłosów innych mieszkańców – odrzekł znajomy.
– No i co, kupiliście? – zapytałam.
– Tak, kupiliśmy po okazyjnej cenie tylko widzisz, kupiliśmy dom w stanie surowym daleko od miejsc w których pracujemy, po zakupie okazało się, że chałupa choć duża to jest tak nieustawna, że nawet nie ma gdzie telewizora wcisnąć, na górze w pokojach gorąco jak diabli, skośne sufity – już 3 razy sobie guza nabiłem. Działka choć na lekkim spadku jednak będzie wymagała nawiezienia ziemi lub ścięcia skarpy. Wprowadziliśmy się pół roku temu, kredyt poszedł na zakup domu i działki, a z bieżących środków mieliśmy robić resztę. Ale to studnia bez dna! Nadal chodzimy po paletach, a nie schodach. Błoto wszędzie, aż nie chce się tam wracać z pracy. A wiesz, mieszkania naszego też nie wynajęliśmy (a mamy go też na kredyt we frankach niestety), dojazd do roboty zajmuje wieki, a jeszcze dzieci odwieźć i zabrać z przedszkola – masakra. O wakacjach możemy zapomnieć na następne 10 lat. Żona mówi, żeby zaciskać pasa, a ja mam ochotę sobie zacisnąć sznurek na szyi. Co za życie!

Nie wiedziałam co mu powiedzieć. Starałam się wykrzesać z siebie jakieś słowa otuchy w tej jakże beznadziejnej sytuacji. Wyżalił się, wypił herbatę, zagryzł domowym muffinem z jagodami i poszedł dalej kuć swój marny los. Z jednej strony było mi go szkoda, ale z drugiej – podjął przecież świadomą, dojrzałą decyzję i ponosi tego konsekwencje. Jego przykład może oświecić wiele osób, które zanoszą sie z podobnymi zamiarami. Ciekawa jednak jestem jak dużo jest ludzi w takiej sytuacji? Ludzi z żądzą posiadania ponad stan, ponad możliwości, kosztem jakości i radości życia, ludzi, którzy jakimiś dziwnymi przekonaniami (typu: muszę być na swoim, dom to podstawa, w blokach mieszka margines społeczny) zabierają sobie całą radość życia? Ilu ludzi podpisuje „cyrograf” z bankiem na 30 lat, żeby żyć nadzieją, że może kiedyś wygrają w lotto, w pracy dostaną awans, dziadek zapisze spadek i spłacą go szybciej wyzwalając się z tych kajdan, które każdego dnia przypominają: „Musisz iść do roboty, bo przecież kredyt musisz spłacić; musisz się starać w pracy, żeby Cię nie wylali; nie możesz sobie pozwolić na wakacje przez najbliższe X lat; nie możesz zbyt długo chorować; nie możesz kupić sobie fajnych przeżyć; nie możesz podjąć ryzyka założenia własnej działalności i robić to co kochasz itp.”  Niewolnicy długoterminowych kredytów, którzy otrzymali je „na styk”, w nieodpowiednim dla siebie czasie, to ludzie, którzy każdego dnia czują, że w życiu wszystko muszą i którzy się codziennie boją. 

Wniosek? Jeżeli kredyt, który chcesz wziąć na wymarzony dom/mieszkanie mocno ograniczy Twoją wolność, radość życia, możliwości doświadczenia różnych wspaniałych rzeczy, które Cię zawsze cieszyły (np. podróży, wypadów weekendowych, spotkań ze znajomymi/rodziną w ciekawych miejscach, samokształcenia poprzez np. udział w szkoleniach itp.) – to zastanów się 10 razy zanim podpiszesz „cyrograf” z bankiem. Coraz więcej młodych ludzi na Zachodzie nie ma na własność 4-ch kątów, tylko wynajmuje. I nie chodzi o to, że ich nie stać – bo jak najbardziej są to też osoby dobrze zarabiające. Dla nich jednak wolność w zakresie miejsca zamieszkania, czas który poświęcają na pracę, samokształcenie i wspólnie spędzany czas z rodziną i znajomymi są o wiele cenniejsze niż  pochłaniająca mnóstwo czasu i energii „budowa”, czy też rachunek ekonomiczny „swoje” vs. „wynajmowane”. Budują się na starość kiedy mają dużo czasu i dużo pieniędzy, a młodość poświęcają na podróże dookoła świata, na cieszenie się wolnością, na rodzinę, na znajomych, na zmianę pracy kiedy tylko zapragną bez obawy, że chwilę im zajmie poszukiwanie nowej. Pewnie do nas ten trend też kiedyś dojdzie, ale patrząc po moich znajomych – chyba nieprędko. :)

Wolność kocham i rozumiem
Wolności oddać nie umiem
Wolność kocham i rozumiem
Wolności oddać nie umiem

- Chłopcy z Placu Broni „Kocham Wolność”